Członkowie ZCK w 20-letniej historii

Chyżyński Arkadiusz

Cichocka Alicja

Cieśniewska Elżbieta

Ciunelis Iwona

Cywiński Rafał

Czech Piotr

Dawid Rafał

Dobies Krzysztof

Domeracka Teresa

Dziembowska Beata

Fiszer-Gergola Anna

 Gajewski Adam

Gawlik-Korzeniewska Kinga

Gazda Anna

Grankowski Mariusz

Grzymowicz Piotr

Gwóźdź Adam

Hejzner Janusz

Hejzner Katarzyna

Herda Hanna

Hnatiuk Ostap

Horbacz Danuta

Jarmołowicz Stanisław

Kamińska Halina

Klimecka Karolina

Kołakowska Alicja

Kołątaj Paweł

Konar Piotr

Konopka Marcin

Kopański Tymoteusz

Kowalczyk Mieczysław

Kowalonek Piotr

Kowalska Magdalena

Kowalski Dawid

Księżopolska Elżbieta

Kupibida Przemysław

Lewalski Piotr

Lis Aneta

Liskin Mikołaj

Ludkiewicz Agnieszka

Ławnicka Karolina

Łucki Tomasz

Majewska Agnieszka

Małecka Beata

Markowski Jerzy

Michalak Janusz

Michalak Robert

Mówińska Anna

Napiórkowska Magdalena

Niegowski Piotr

Orzechowski Jan

Orzechowski Stanisław

Orzechowski Stefan

Osinowska Marta

Ostrowski Łukasz

Patejuk Anna

Polak Wojciech

Raduński Marek

Rawińska Edyta

Romanowska Anna

Romanowska Marta

Romanowska-Socha Monika

Rosołowska Ewelina

Rutkiewicz Anna Grażyna

Rybińska Maja

Rybkowska Krystyna

Rybkowski Dawid

Rymarski Krzysztof

Siewierska Patrycja

Sitnik Teresa

Socha Szymon

Sosnówka Dorota

Stachowicz Marcin

Stachyra Jolanta

Stankiewicz Ewa

Suchocki Mariusz

Surma Ireneusz

Surowiec-Kant Anna

Syndoman Rafał

Syndoman Stefan

Szaciłowski Michał

Szarmach Małgorzata

Szczepański Jacek

Szczerbowski Arkadiusz

Szerszeń Anita

Szurgot Anna

Szymańska Katarzyna

Świerzewski Piotr

Świętoniowski Michał

Taciak Marcin

Traczyk Iwona

Tylicki Bartosz

Wapniarz Joanna

Wapniarz Krzysztof

Wiczkowska Zuzanna

Wierzbicki Zbigniew

Wiktorowicz Łukasz

Wiśniewska Mirosława

Włoch Krzysztof

Wosiak Mieczysław

Zajączkiewicz Hanna

Zapadko Bartosz

Zmysłowski Tomasz

Hanna Zajączkiewicz

Pan Profesor Andrzej Kowalski poprosił mnie o wspomnienia związane z Chórem Zamkowym….

Mam jedno zasadnicze. w Kameralnym Chórze Zamkowym w Ostródzie rozpoczęłam swoją cudowną przygodę ze śpiewem, która zaowocowała ukończeniem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina na wydziale Wokalno-Aktorskim.

To Tu…

  • zaśpiewałam swoją pierwszą solówkę i przeżywałam swoje pierwsze tremy związane z koncertami,
  • nauczyłam się, co oznacza termin „puchatość dźwięku” i jak go wydobywać,
  • poznałam swojego pierwszego Mistrza – prof. Andrzeja Kowalskiego, którym pozostał do dzisiaj,
  • poczułam bliskość grupy, serdeczność starszych kolegów i koleżanek, co dla nastolatki, która była poza domem, dawało namiastkę rodziny,
  • byłam zapatrzona, jak w obrazek, w Stasia, który w każdej wolnej chwili opowiadał mi o zawodzie weterynarza, przyrodzie i to po części również spowodowało wybór mojego drugiego kierunku – medycyny,
  • szukałam kandydata na męża – ale jakoś nie wyszło

Reasumując, to, jaka jestem i kim jestem, jest zasługą tego, że byłam i jestem częścią Zamkowego Chóru Kameralnego w Ostródzie.

Krzysztof Wapniarz

Wielkie dzięki dla mojego przyjaciela Stasia, bo to on sprawił, że pojawiłem się na próbie naszego chóru na początku jego istnienia. Wcześniej przeżyłem przygodę z akademickim chórem im. prof. Wawrzyczka przy ART w Olsztynie.

I taką fantastyczną podróż muzyczną (i nie tylko) mogłem kontynuować dalej, bo osoby tworzące ten zespół stały się w pewnym sensie rodziną. Dziękuję Wam z całego serca.

Moje zamiłowanie do muzyki to nie tylko chór, to też gitara, przy której często śpiewa cały chór, fortepian.

Bieganie z aparatem fotograficznym czy kamerą też mi się zdarza. Uwielbiam chodzić po górach i jestem zakochany w Tatrach.

Katarzyna Szymańska 

Moja przygoda z Zamkowym Chórem Kameralnym. Na pierwsze próby chóru trafiłam dzięki Ani Mówińskiej w roku 2006.

Razem przez kilka lat śpiewałyśmy w młodzieżowym zespole w Kościele pw. NPNMP. Ania trafiła do ZCK i tak dowiedziałam się, że w Ostródzie jest chór – taki prawdziwy z dyrygentem i koncertami. Śpiewanie w chórze było moim marzeniem od czasów szkoły podstawowej, jednak miałam okazję śpiewać tylko w mini chórkach i zespołach szkolno-kościelnych. Na pierwszej próbie zobaczyłam Dyrygenta – Andrzeja Kowalskiego, ale dla mnie, od najmłodszych lat, był to Pan od Rytmiki z mojego przedszkola, więc od pierwszego spotkania z Chórem miałam ciepłe wspomnienia i od razu było mi tak „swojsko”.

Chór dał mi bardzo wiele. Pozwolił mi się rozwijać muzycznie, był wyzwaniem i zadaniem. Nasz Dyrygent pomógł mi uwierzyć w siebie, dając mi niejednokrotnie szansę na partie solowe i choć nigdy nie lubiłam być na pierwszym planie, to musiałam przełamywać w sobie stres, tremę i nieśmiałość wychodząc ten krok do przodu, by zaśpiewać solówkę. Bardzo jestem Mu za to wdzięczna.

Niezapomnianą Przygodę z Zamkowym Chórem Kameralnym zakończyłam w 2011 roku, kiedy to wyszłam za mąż i wyprowadziłam się z Ostródy. Dziś jestem mamą dwuipółletniej Łucji i szczęśliwa żoną. Jestem księgową a moją pasją jest moja rodzina i odkrywanie ciekawych miejsc w Polsce.

Pozdrawiam cały Chór :)

Anita Szerszeń

Wspominając te dwadzieścia wspólnie przeżytych lat chciałabym podziękować kilku osobom. Na początek mojej siostrze Joannie Jakobson (która śpiewała w chórze szkolnym w LO u Andrzeja Kowalskiego) dziękuję za informację o tym, że w Ostródzie powstaje chór. a dokładnie było to tak: „sister Kowal dziś nam w szkole powiedział, że zakłada nowy chór i zaprasza osoby, które kiedyś już trochę śpiewały na zamek, no to weź i idź, i przecież znasz Kowala więc wiesz, że jest fajny, bo śpiewałaś już u niego, i trochę z chałupy wyjdziesz i się rozerwiesz”. Zapytałam: „a czy ja nie jestem za stara do tego chóru?”. Odpowiedziała: „Oj, nie wiem (śmiech), pójdziesz, to się dowiesz”. Dzięki tej namowie jestem w ZCK od października 1997 r. od drugiej lub trzeciej (chyba) próby.

Potem moim dzieciom Martynie i Adamowi, które przez wiele lat w poniedziałki (bo w ten dzień odbywały się próby) zostawały same w domu. Martynie szczególnie, bo urodziła się 20 grudnia, a właśnie tego dnia przez większość z tych dwudziestu lat Centrum Kultury organizowało wieczory kolęd na zamku. Pamiętam swoje podenerwowanie, kiedy dyrygent zwykle na początku grudnia podawał datę tego koncertu. Stawał przed nami na próbie i rozpoczynał: „kochani, plakaty są już wydrukowane, w tym roku kolędy śpiewamy...” a ja po cichu mówiłam sama do siebie „tylko nie dwudziestego, tylko nie dwudziestego”.

Mojemu ukochanemu Marcinowi szczególnie dziękuję za wieloletnią poniedziałkową wyrozumiałość, podtrzymywanie na duchu w gorszych chwilach słowami: „kochanie, Ty masz naprawdę piękny głos” albo „a weź jeszcze raz to zanuć”, za pomoc w czytaniu nut i targanie walizek oraz za kontakt do kwartetu Avista, o którym napiszę później.

Dziękuję naszemu dyrygentowi za dowcip i poczucie humoru zarówno na próbach jak i na wyjazdach. Za emocje towarzyszące przeglądom i konkursom, za zdobyte nagrody i wyróżnienia, za „kochani, dziękuję, było nieźle” wypowiadane po każdym koncercie mimo, że czasem błędów nie brakowało. Za śpiewanie, tak tylko dla siebie, w wielu różnych mijanych w czasie podróży miejscach: przy grobie Immanuela Kanta w Kaliningradzie, na dziedzińcu Uniwersytetu w Wilnie, za sprawdzanie akustyki wielu pięknych większych i maleńkich kościołów w Rosji, Niemczech i Polsce. Za oklaski przypadkowych, zdezorientowanych słuchaczy, kiedy to przemierzając autokarem różne zakątki Polski zatrzymywaliśmy się na stacjach paliw, żeby zrobić przerwę na papierosa i padało hasło: „a chodźcie zaśpiewamy „W moim ogródeczku”, za „małpę” na szkoleniu z emisji głosu i za to, że wytrzymał z nami tak długo.

Podziękowania kieruję również do dwóch koleżanek z altów, bez których na koncertach czuję się jak bez ręki albo bez mamy. Do Ewy Stankiewicz przez wiele lat stojącej po mojej prawej stronie, która na próby przychodzi zawsze z kompletem nut, jest zawsze przygotowana, zna nie tylko linię melodyczną altów ale i w wielu pieśniach całą partyturę. To chórzystka ze wzorową frekwencją, zawsze pomocna, opanowana i zorganizowana, na której znakomitą pamięć mogliśmy zawsze liczyć podczas wyjazdów na koncerty i przeglądy. Ona zawsze wiedziała, w którym miejscu utworu było śpiewane na aaa, a w którym murmurando, mimo że wracaliśmy na próbie do pieśni wykonywanej kilku lat temu. Do Eli Księżopolskiej naszej wieloletniej skarbniczki, która zawsze wie i pamięta komu trzeba wręczyć kwiaty albo prezent i jak wszystko dopiąć, i która od wielu lat tak przepięknie śpiewa mi do lewego ucha i stanowi dla mnie wzór (niedościgniony) do naśladowania. Często się zastanawiam jak to jest możliwe, że kiedy na próbie ona tak pięknie śpiewa a dyrygent mówi: „no, alciki, przecież ładniej potraficie, zróbcie takie rasowe alty” to Elunia śpiewa jeszcze piękniej.

Wielkie podziękowania składam Ani Rutkiewicz za zaangażowanie w sprawy chóru i ogromną pracę włożoną w zorganizowanie wielu wyjazdów na konkursy a także takich naszych prywatnych.

Podziękować chciałabym również panu Stefanowi Syndomanowi za napisanie słów (zabawnych, prawdziwych a teraz, po latach, to już wzruszających) i muzyki do naszego chórowego hymnu, który tak często wykonywaliśmy jadąc autokarem na kolejny przegląd a także za niezapomniane salwy śmiechu, gdy grał na gitarze i śpiewał dla nas (również w autokarze) „Majtki blaszane” ludową pieśń (nieznanego autora) tylko dla dorosłych.

Teresce Domerackiej dziękuję za uszycie dla nas naszych galowych strojów czyli niezniszczalnych, czarnych sukni, które przewędrowały z nami po całej Polsce i nie tylko, i za te liczne poprawki krawieckie, bo mimo, że zawsze na diecie, wielokrotnie zanosiłam kieckę do przeróbki mówiąc: „Teresko zrób coś, proszę, bo mi się po praniu materiał skurczył”.

Krzysiowi Wapniarzowi za jego otwarty dom i serce, i wyrozumiałość, kiedy to sąsiedzi zamykali okna, bo do Krzysia przyszła śpiewająca ekipa. Krzysiu dobrze, że posiadasz zmywarkę.

Iwonce Ciunelis dziękuję za dzielne zastępowanie dyrygenta w czasie jego nieobecności.

Markowi Raduńskiemu za to, że od wielu lat po próbie odwozi mnie do domu, oszczędzając mój czas i moje umęczone od piątej rano na nogach – nogi.

Całemu chórowi dziękuję za niezapomniane przeżycia z Wilna, kiedy to z walącymi z emocji sercami śpiewaliśmy w Ostrej Bramie i z przepięknego zabytkowego Cmentarza na Rossie, gdzie w milczeniu staliśmy przed grobem z wygrawerowanym: „Matka i serce Syna”. Za wzruszenia z Jasnej Góry, zaśnieżonego Ełku, za biesiadę na podwórku plebanii w Osterode am Harz. Dziękuję również artystom, którzy zechcieli podzielić się z nami swoim talentem i nawiązać współpracę z ZCK czyli Ewie Gawrońskiej i całemu kwartetowi Avista za przepiękne wspólne koncerty kolęd oraz Andrzejowi Koryckiemu i Dominice Żukowskiej za wspólne koncertowanie a zwłaszcza za szanty w Gdańsku, kiedy to, stojąc na scenie usytuowanej na starówce koło Neptuna, czułam się jak gwiazda. Podziękowania kieruję również do Hani Zajączkiewicz za powrót na łono chóru w osobie wykładowcy wiedzy o „leć głosie po rosie”, za wygibasy na podłodze, za śmiech i ogromną wiedzę.

Na koniec chciałabym serdecznie podziękować naszym wiernym słuchaczom, którzy niezmiennie od dwudziestu lat wypełniają zamkową salę kameralną i kościelne nawy podczas naszych koncertów.

Arkadiusz Szczerbowski

Do Zamkowego Chóru Kameralnego dołączyłem w 2008 roku. Dzięki Panu Andrzejowi Kowalskiemu, który ujrzał we mnie cząstkę talentu muzycznego na próbach chóru szkolnego. w ten sposób zaczęły się próby i koncerty, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci.

W chórze byliśmy dla siebie jak rodzina, zawsze można było porozmawiać na każdy temat. w ZCK śpiewałem do 2013 roku. Będę z dumą wspominał, że byłem członkiem Zamkowego Chóru Kameralnego.

Stefan Syndoman

Patrzę na kartkę papieru i usiłuję chociaż w kilku zdaniach wspomnieć, jak do tego doszło, że zostałem śpiewakiem Zamkowego Chóru Kameralnego. Różne myśli przychodzą mi do głowy, ale jakoś nie potrafię zacząć. Jak to się właściwie stało? Trzymam w ręku długopis, a na długopisie jest napisane: „Wspólne śpiewanie kolęd 2017”. Tak! Już wiem! To wszystko zaczęło sie od kolęd. w 1998 roku moja córka Karolina, która już w Zamkowym Chórze śpiewała, zaproponowała mi wyjście z nią do Ostródzkiego zamku na koncert kolęd, który właśnie miał się odbyć w wykonaniu tegoż chóru. Nigdy wcześniej nie słyszałem o istnieniu jakiegoś chóru, więc pomyślałem, że to pewnie będzie śpiewanie młodzieży ze szkoły muzycznej. Córce odmówić jednak nie mogłem i na ten popis poszedłem. Usiadłem na przygotowanym krześle i czekam. Co to będzie? Po zapowiedzi wychodzi grupka ludzi w różnym wieku. Ustawiają się na scenie, publiczność bije brawo, a ja nie. Ja czekam. Przed tę grupę ludzi wychodzi młody, wpadający w oko, uśmiechnięty blondynek. Według zapowiedzi – maestro profesor Andrzej Kowalski. Maestro przykłada do ucha kamerton, podaje kilka dźwięków i koncert się zaczyna. Chór wykonuje jedną kolędę za drugą. Oczy zaczynają mi się szklić. Czuję mrowienie na całym ciele. Siedzę jak zahipnotyzowany. w głowie gonitwa myśli, wracają wspomnienia z młodości, kiedy razem z zespołem pieśni i tańca również koncertowałem w wielu miejscach w Polsce. Ale to już było, jak śpiewała Maryla Rodowicz, i teraz pozostało tylko oklaskiwać młodszych, co na koniec koncertu, nie oszczędzając dłoni, uczyniłem. i wróciłem do domu uczciwie zazdroszcząc tym, których miałem przyjemność słuchać. a tak na marginesie chciałbym dodać, że śpiewanie to całą naszą rodzinę prześladuje już od dawna. Babcie śpiewały na łowickich weselach, rodzice śpiewali, rodzeństwo śpiewa, ja śpiewam i moje dzieci też.

Jakiś czas po tym koncercie, córka mówi do mnie.

  • Tato, a nie mógłbyś pójść ze mną na próbę chóru? Co Ci zależy?
  • Ja? Przecież ja mam już 54 lata.

Maestro stwierdził jednak, że ze względu na chroniczny brak tenorów nie ma innego wyboru. Więc poszedłem. Zaczęło się moje śpiewanie od Mazurka 3 Maja. Dostałem nuty do ręki i nawet nie miałem przesłuchania. Trochę się temu dziwiłem, ale córka wyjaśniła mi potem, że darłem sie chyba bardziej niż ten Antek z nowelki i pewnie już nie było takiej potrzeby. a później emocje opadły i zaczęła się normalna praca. Śpiewaliśmy kolędy i pieśni patriotyczne, kościelne i klasyczne, i tak dalej, i tak dalej... Zaczęły sie także wyjazdy na festiwale w kraju oraz za granicę. Były sukcesy i bywały też porażki. Te wyjazdy to dopiero była frajda. To była integracja. i na tych wyjazdach można było się przekonać, że chór to nie jest jakaś tam śpiewająca grupa ludzi, to jest rodzina! w czasie jednej z takich wypraw udało mi się moje wrażenia przenieść na papier i ośmielam się je zamieścić:

 

1.

Pod zamek przyjdziesz no i zacznie się

Autokar na swój pokład weźmie Cię

Już koleżanka miejsce trzyma Ci

Kolega woła do mnie przyjdź

Dorotko jak dziś pięknie będzie nam

Na powitanie ja Ci buzi dam

Dziś każdy dobry humor z sobą ma

Zabawa będzie na sto dwa

 

O o o siala lala heja

Zbiera się chór Andrzeja

 

2.

Już pan kierowca pozamykał drzwi

Zapuścił motor jak on pięknie brzmi

Jedziemy no bo tam czekają nas

Żeby usłyszeć chór choć raz

Co mamy śpiewać każdy dobrze wie

Maestro ćwiczył z nami próby dwie

Ale na razie póki jeszcze czas

Na pełny zaśpiewajmy gaz

 

O o o siala lala heja

Bawi się chór Andrzeja

 

3.

A po koncercie to już każdy wie

Szybko się przebrać, zająć miejsce swe

Wyciągnąć z torby co się z sobą ma

I odstresować sie raz dwa

Maestro jeszcze tylko powie Ci

Że dobrze było chociaż bardzo zły

On nas nie łaje, chyba lubi nas

Więc zaśpiewajmy wszyscy wraz

 

O o o siala lala heja

Lubi też chór Andrzeja

 

4.

W tym towarzystwie szybko mija czas

Janusz kawały sypie raz po raz

Dziewczynom bardzo podobają się

Więc do rozpuku śmieją się

Krzysiu do ręki swą gitarę wziął

Młodzież już przy nim będzie wielki show

On chyba wszystkie szlagiery zna

No a my tylko siala la

 

O o o siala lala heja

Bawi się chór Andrzeja

 

5.

Adam z flaszeczką biega tam i tu

A  Marek z drugą asystuje mu

Oni dostrzegą kto pragnienie ma

A kto już zbliża się do dna

I tak przyjemnie podróż mija nam

Już dojeżdżamy słychać tu i tam

Szkoda, że to już kończy się

 

O o o siala lala heja

Wrócił już chór Andrzeja

 

(utwór wykonywany w autobusie na melodię „Tak się bawi nasza klasa”)

 

Oczywiście było wiele innych piosenek chętnie wykonywanych, w tym na rozpoczęcie tradycyjnie „Majtki blaszane”. Szkoda tylko, że czas tak szybko płynie i głos już nie ten, i sił jakby mniej. Na to jednak wpływu nie mam. Myślę, że tak naprawdę to już powinienem oglądać ten chór z widowni. Może kiedyś zostanie ustanowione honorowe członkostwo i ze względu na wiek tego zaszczytu dostąpię. a na razie, póki co, gorąco polecam. Szkoda czasu na bzdury, gdy istnieją chóry. O! zaczęło mi się rymować, to spróbuję co wyjdzie:

 

Gdy za oknem jest mokro,

gdy Ci nudno, markotno

I gdy nie masz pomysłu na życie

To się nie bierz za prochy, hazard albo alkohol

Dam Ci lepszą receptę na życie.

Zapisz sie do chóru, do chóru zamkowego

Tam poznasz grupę ludzi, co bardzo kocha śpiew

Idź śmiało do nich, bez obaw

Przyjmą Cię jak swego

Obca jest im niechęć lub jakikolwiek gniew

 

Naprawdę możecie mi wierzyć. Osobiście to sprawdziłem. To do następnego jubileuszu. Cześć!

Rafał Syndoman

Był rok 2000. Jesień przyniosła deszcze i wiatry. Nie mając nic specjalnego do roboty siedziałem wieczorem przed telewizorem, kiedy wszedł Tata.

- Idę na próbę, może pójdziesz ze mną? Przygotowujemy koncert kolęd. Potrzebujemy męskich głosów. Pomógłbyś.

- Dobra, ale tylko ten jeden koncert…

… i jak się później okazało, ten jeden koncert trwał 6 lat.

O Zamkowym Chórze Kameralnym wiedziałem już dużo. Tata i siostra śpiewali już od dwóch lat. Mnie to jakoś nie ciągnęło. Był to jednak sposób na spędzenie w ciekawy sposób długich jesiennych wieczorów. Chór był wtedy jeszcze bardzo amatorski, repertuar nie był zbyt rozbudowany. Szybko nadrobiłem więc zaległości. Mając w domu dwóch doświadczonych chórzystów nie było to specjalnie skomplikowane. Stałem się pełnoprawnym członkiem Zamkowego Chóru Kameralnego. Ta pierwotna zabawa tak mnie wciągnęła, że przez cały okres bytności nie opuściłem żadnego koncertu, a występowaliśmy na koncertach okolicznościowych z okazji świąt państwowych, świąt kościelnych, konkursach i ślubach. Do dzisiaj wspominam jednak najbardziej koncert pieśni pasyjnych. Nie wiem co miało na to wpływ. Czy niebywale piękny charakter utworów, których aranżacje wpływały mocno na emocje? Czy trudność utworów, w wykonanie których trzeba było włożyć bardzo dużo wysiłku? Czy może to, że po włożeniu ogromnego wysiłku w przygotowanie pieśni, odbył się tylko jeden koncert, na którym wykonaliśmy cały pasyjny repertuar. Niemniej, do dziś w okresie Wielkiego Postu, wracają wyuczone melodie i pieśni w kościele śpiewam tenorem.

Przyszedł jednak czas na zmiany i w roku 2006 los rzucił mnie w dalekie regiony Polski. Dalekie na tyle, że nie byłem w stanie nawet dorywczo uczestniczyć w próbach i koncertach. Tak skończyła się przygoda z Zamkowym Chórem Kameralnym, ale nie skończyła się przygoda z muzyką chóralną.

Nie należę dzisiaj do żadnego lokalnego chóru, jednak z przyjemnością bywam na koncertach innych chórów. Zastanawiam się wtedy często, jak ten utwór zaaranżowałby Andrzej. Cóż, przygoda się skończyła, pasja została. Tej pasji życzę wszystkim, którzy kiedykolwiek zetknęli się z ZCK.

Ireneusz Surma

W Zamkowym Chórze Kameralnym śpiewam od 15 czerwca 2009 roku. Moja przygoda ze śpiewem w „rzędzie” zaczęła się od małego podstępu. Mój przyjaciel od wielu lat, a także wieloletni chórzysta, Adaś Gwóźdź, znając moje zainteresowanie śpiewem, poprosił mnie o zarejestrowanie próby z „Koryckimi”. w związku z tym, że znałem ich twórczość od dawna i praktycznie na pamięć, a i sami artyści byli dla mnie Gwiazdami Szantowymi, nie trzeba było mnie długo namawiać. Zgodziłem się od razu. Podczas próby podśpiewywałem sobie wszystkie ich utwory. Po zakończeniu spotkania „Ojciec Dyrektor” Andrzej Kowalski, zaprosił mnie do fortepianu i poprosił o powtórzenie kilku zagranych dźwięków. Po tym zaproponował mi miejsce w tenorach. Długo się nie zastanawiałem. Od tej chwili śpiewam wyższym głosem męskim w ZCK, a Adaś chełpi się, że „załatwił” chórowi tenora 😉 Tak to się zaczęło...

Potem poleciało „z górki”. Próba za próbą, koncert za koncertem, rok za rokiem. Mnogość i rozpiętość repertuaru urzekła mnie bardzo. Od wspomnianych wcześniej szant, przez utwory klasyczne, rozrywkowe, ludowe i inne. Do tego dochodzi jeszcze śpiew w wielu językach obcych. Dla nas, chórzystów, takie języki jak angielski, francuski, niemiecki, włoski, rosyjski, łacina (i pewnie jeszcze kilka innych) nie stanowią żadnego problemu... o ile jest zapis fonetyczny tekstu utworu 😉

Największe wrażenie na mnie zawsze robiły i chyba do końca będą robiły przygotowania i koncerty kolędowe. Pół roku ciężkiej pracy nad repertuarem oraz szlifowanie standardów, próba za próbą, ciągłe dopracowania a to tego taktu, a to innego. Wreszcie jest! Wersja akceptowana przez dyrygenta. Potem następna kolęda i następna. Na koncertach zawsze było bardzo dużo ludzi, sala reprezentacyjna w naszym zamku lub kościoły zawsze wypełnione po brzegi. Znajomi, rodziny, wszyscy słuchają z wielkim zaciekawieniem. Kolędy wspólnie śpiewane z publicznością… potem oklaski. Wspaniałe uczucie 😉. Szkoda tylko, że przez ostatnie lata koncertów było tak mało. Nie tylko tych kolędowych, ale innych także. Mam nadzieję, że zmieni się to w przyszłości.

Dużo radości dawały mi też wyjazdy z chórem. Konkursy, przeglądy, chociażby w Rumii czy w Łukcie. Zagraniczne w Ejszyszkach na Litwie oraz wyjazdy do zaprzyjaźnionych chórów do Osterode w Niemczech czy do Gusiewa w Rosji. Takie wyjazdy to wspaniała integracja chórzystów i sposobność na poszerzanie swoich horyzontów nie tylko muzycznych, ale także kulturowych.

Niesamowite było to, że poznałem tutaj wielu wspaniałych, cudownych ludzi. Nieśmiało śmiem nazywać ich przyjaciółmi. Dziękuję wam wszystkim za wspaniałe lata, przez które przeszedłem z wami dosłownie „ze śpiewem na ustach”.

 

Ewa Stankiewicz

Moja historia z muzyką rozpoczęła się od młodzieżowego zespołu, który grał i śpiewał na mszach św. w Kościele pod wezwaniem N.P.N.M.P w Ostródzie a prowadzonym przez Andrzeja Kowalskiego. Śpiewałam tam 8 lat aż do czasu założenia rodziny i urodzenia pierwszej córki (1988 r.). Naturalną koleją rzeczy była przerwa w śpiewaniu - najważniejsze były obowiązki domowe i praca zawodowa. i kiedy dzieci (młodsza córka miała wtedy 4 lata), były na tyle samodzielne, że mogłam je zostawić bez mojej opieki, spotkałam Andrzeja Kowalskiego i ten zapytał, czy nie chciałabym wrócić do śpiewania. Oczywiście dałam odpowiedź twierdzącą, ponieważ brakowało mi już tego. Właśnie „zawiązywał się” chór na zamku. Tak więc jestem w szeregach chóru od początku jego powstania. Ominęło mnie „przesłuchanie” kandydata do chóru jakie Andrzej przeprowadzał, ze względu na „dawną znajomość” – inni kandydaci musieli trochę „postarać się”, żeby Andrzej ich przyjął.

Po kilku latach przerwy brakowało mi śpiewania, spotkań z innymi „zapaleńcami”.

Chór to jest ciężka praca ale i wielka przyjemność. Próby czasami bywają „bardzo nerwowe” – mamy różne charaktery – ale potrafimy bawić się i z chęcią przebywamy w swoim towarzystwie – szczególnie wyjazdy na koncerty czy konkursy nas integrują.

Spośród wszystkich wspomnień związanych z ZCK nie sposób wybrać te najlepsze, każde jest inne – czy to nocleg na Litwie w warunkach „niekomfortowych”, czy też wyjazd do Osterode am Harz i atrakcje z nim związane, a może wyjazd do Ełku „zamrożonym autobusem”.

Z pewnością każdy członek chóru ma inne wspomnienia i każdy ma inne potrzeby z nim związane ale najważniejsze, że łączy nas pasja i potrafimy się dobrze bawić.

 

Jolanta Stachyra

Czym było dla mnie uczestnictwo w Zamkowym Chórze Kameralnym?

Przede wszystkim prestiżem, wyróżnieniem, dumą. Przez lata z podziwem śledziłam chóry prowadzone przez Pana Dyrygenta Andrzeja Kowalskiego i nigdy nie przypuszczałam, że nadejdzie taka chwila, że stanę w tych zacnych szeregach Andrzejkowych Śpiewaków, jakże zdolnych, pięknych i zawsze młodych sercem. Stało się. Na dziesięć lat trafiłam do fantastycznej grupy, która nie dość, że pięknie śpiewała, to na dodatek tworzyła ciepłą, przyjacielską, pogodną atmosferę.

Zamkowy Chór Kameralny, to cudowni ludzie. Dziękuję, że mogłam być jedną z WAS. Dziękuję Panu Andrzejowi za Jego talent, cierpliwość i możliwość śpiewania w tym, jakże zacnym, kręgu.

 

Dorota Sosnówka

Śpiewałam w chórze już od dziecka, w Szkole Podstawowej pod przewodnictwem Pani Malinowskiej, następnie w Liceum Ogólnokształcącym w Ostródzie pod kierownictwem właśnie Pana Andrzeja Kowalskiego, w którym śpiewała również moja starsza siostra Iwona. Członkostwo w chórze szkolnym ugruntowało we mnie poważne podejście do uczestnictwa w próbach chóru.

Po latach edukacji, kiedy powróciłam do rodzinnego miasta i podjęłam pracę zarobkową, spotkałam Mojego Psora Andrzeja Kowalskiego na ostródzkim zamku. Zapytał co robię i powiedział: „przyjdź na próbę na zamek, prowadzę tutaj chór”.

Przyszłam i wchłonął mnie ponownie śpiew na długie lata. Dlaczego wróciłam do śpiewu? Osoba Psora na pewno była priorytetowa, sposób prowadzenia zajęć, osobowość, profesjonalizm, pasja, no i oczywiście uroda, przystojniak z klasą!

Ludzie... spotkałam tu ludzi i przyjaźnie na długie lata, nie widujemy się często ale pielęgnujemy tę znajomość. Szczególnie związana jestem z moimi kochanymi altami, na które zawsze można liczyć: Strzykawa, Mariolka, Elunia i Beti, ONE wiedzą dlaczego.

Członkostwo wspominam z sentymentem, wyjazdy, konkursy, edukacja, zwiedzanie i szalone pomysły Dyrygenta...

Nie śpiewam od paru lat z uwagi na problemy osobiste... Słysząc wykonanie „Zdrowaś Bądź Maryja” zawsze mam dreszcze!

 

Teresa Sitnik

Jestem pielęgniarką. Do ZCK trafiłam w 1999 r. Kiedy wysłuchałam koncertu kolęd w kościele NPNMP, zapragnęłam śpiewać w chórze. Po przesłuchaniu przez Andrzeja Kowalskiego, zaczęłam uczęszczać na próby.

Członkowie chóru to wyjątkowi ludzie. Tworzymy zgraną grupę.

Przyjaźnimy się ze sobą i pomagamy sobie wzajemnie.

Śpiew jest dla mnie odskocznią od codziennych obowiązków. Moją pasją jest turystyka i jazda na rowerze, chodzę po górach. Jestem zorganizowaną osobą, więc potrafię pogodzić pracę zawodową z moimi pasjami.

 

Dawid Rybkowski

W ZCK byłem w latach 1999-2001. Impulsem do wstąpienia w szeregi chóru była charyzma dyrygenta, chęć poszerzenia zdolności wokalnych, atmosfera. Zastanawiając się nad tym, jakie potrzeby zaspokaja chór, na myśl przychodzi mi taki ciekawy cytat: „mam nadzieję, że kiedy śpiewam, to na chwilę staję się lepszym.”

Jak widzę przyszłość chóru? Jest niezbędny. Czy chciałbym coś zmienić, ulepszyć? Jeśli zmiana, to na lepsze.

Moje wspomnienia związane z ZCK?

Bardzo miło wspominam całą grupę mądrych i aktywnych chórzystów, otwartych na świat i swobodnych w relacjach. Wyjątkowo wspominam koncerty dostarczające adrenalinę, jak również budowanie napięcia na próbach, a szczególnie integrację po wszystkim z grą na gitarze i akordeonie.

Prywatnie jestem inżynierem technologii dźwigowych. Poza muzyką interesuję się również sportem (narciarstwo, żeglarstwo, wyprawy rowerowe, treking), kulturą (podróże, czytanie, kuchnia), majsterkowaniem i technologią.

 

Krystyna Rybkowska

Ta piękna przygoda życiowa w ZCK, wyrabiająca poczucie odpowiedzialności zbiorowej, zdyscyplinowania, punktualności rozpoczęła się w 2001 r. Na czas prób odkłada się wszelkie obowiązki. Spotkania te, to nie tylko podjęty świadomie trud, ale i ogromna radość. Śpiewanie z innymi chórami inspiruje do dzielenia się swoim talentem i radością śpiewania. Koncertowanie sprawia, że udaje mi się zachować zapał, świeżość i otwartość na ludzi, jak również dzielić się owocami swojej pracy. Muzyka towarzyszy mi zawsze i wszędzie. Nie liczy się wykształcenie ani wiek, łączy nas jedna fascynacja – przeżywanie wspaniałej przygody, jaką daje wspólne śpiewanie. Dzięki „świętej cierpliwości” Pana Dyrygenta, znoszącego nasze nieobecności, gadulstwo i niepunktualność, śpiewamy nadal i mam nadzieję na dalsze uczestnictwo w tej wspaniałej przygodzie.

 

Maja Rybińska

Do Chóru trafiłam jako uczennica i klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie. Śpiewałam w nim z przerwą – najpierw do ukończenia Liceum a następnie po ukończeniu studiów. Ktoś kto nie był członkiem jakiegokolwiek chóru nie wie co stracił i jak wspaniałe jest to doświadczenie na całe życie. Ja dzięki Zamkowemu Chórowi Kameralnemu poznałam wspaniałych ludzi, z którymi cały czas utrzymuję kontakt. Nauczyłam się swoistej odwagi potrzebnej do występów na scenie, rozwinęłam się wokalnie. Dane mi było dostarczać publiczności niezapomnianych emocji i wzruszeń. Uważam, że zaszczyt bycia członkiem Zamkowego Chóru Kameralnego ukształtował w pewien sposób mnie jako człowieka, bowiem obcowałam z ludźmi o pięknych duszach, ważnych dla mnie wartościach. Poza tym to piękne wspomnienia nie tylko wspólnych prób i koncertów, ale także wspólnych imprez.

Cieszę się, że dane było mi być częścią takiego fajnego Zespołu.

 

Anna Grażyna Rutkiewicz

Śpiew towarzyszy mi od zawsze. Piękne melodie, dzięki Mamie, wryły się w moją duszę od najmłodszych lat. Piosenek znała dużo. Śpiewałam razem, dzięki czemu i w mojej pamięci zapisały się one na zawsze. Potem były chóry – w SP4 prowadzony przez S. Oleczka, okres technikum mechanicznego, to członkostwo w chórku kościelnym ks. W. Strycharza, od drugiego roku studiów (1976-79) akademicki chór UG w Gdańsku. Po kilkuletniej przerwie, w latach 90-ch – śpiewałam w chórze kościelnym prowadzonym przez Jolę Stano a potem Jolę Stachyrę. Właśnie podczas próby chóru w kościele p.w. św. Dominika Savio jesienią 1997 r. dowiedziałam się, że powstał chór miejski i prowadzą nabór. Rozświetliło się moje serce marzeniem o śpiewaniu w TYM chórze. Czas przed przesłuchaniem był trudny. Męczyły wątpliwości. Nie śpiewam z nut – czy to mnie zdyskwalifikuje? a co będzie, jak sfałszuję? Odrzucą… Ku mojej radości, obawy okazały się być z gatunku „trzecia prawda”… – zostałam przyjęta.

Pierwsza próba jest jak tatuaż. Pamiętam rozśpiewanie z zabawną, choć uszczypliwą frazą „gdy koledze talent mija, to mi się rozwija”, pięknie brzmiące, pełne werwy wykonanie „Powiedział mi” (tylko do dziś zastanawiam się, dlaczego tenory śpiewają partię żeńską?), wzruszenie przy utworze „Fala”.

Jak to wszystko brzmiało! Energia przenikała każdą moją komórkę… Podobnie czułam się, gdy z chórem UG wykonywaliśmy „Pory roku” Haydna. Odtąd żadne spotkanie nie było ważniejsze od poniedziałkowej próby chóru i wkrótce wiedzieli o tym wszyscy.

Lubię harmonię, delikatność brzmienia, lubię też dreszczyk emocji przed koncertem i adrenalinę w zmaganiach konkursowych. Śpiewam, nucę albo maluję, żeby wyciszyć emocje, rozładować stres, oderwać się od problemów, bo, co prawda, moje życie usłane jest różami, ale wyjątkowo kolczaste mi się trafiają. Cotygodniowe próby chóru są jak balsam, szczególnie wtedy, gdy poznaję coś nowego i pięknego. Lubię proces zapamiętywania, oswajania się z utworem, dochodzenie do pełnej harmonii. Bardzo często Dyrygent wysyła nam nuty z nowościami i po odsłuchaniu w domu (x-krotnie, wg potrzeb) na próbach sprawniej dochodzimy do pożądanego brzmienia. Jednak nie tak szybko, jak można byłoby się tego spodziewać. Może warto wprowadzić okresowe sprawdziany ze znajomości tekstu i melodii? Sprawa do przemyślenia w gronie...

W ciągu 20 lat wydarzyło się sporo, więc odniosę się do tego hasłowo. Zdobyliśmy kilka nagród i wyróżnień. Koncertowaliśmy w Polsce, Niemczech, Rosji i na Litwie. Towarzyszyliśmy wielu ważnym wydarzeniom lokalnym, państwowym i religijnym. Dużym przeżyciem artystycznym były koncerty kolęd wykonywane razem z kwartetem smyczkowym „Avista”. Zupełnie inna bajka, to występy z Andrzejem Koryckim i Dominiką Żukowską, piosenki których bardzo lubię i chętnie śpiewam nie tylko w gronie żeglarzy. Warsztaty z emisji głosu prowadzone przez naszą koleżankę prof. Hanię Zajączkiewicz zaowocowały nową jakością śpiewania i żałuję, że nie mieliśmy ich wcześniej.

Nie wszystkie plany udało się zrealizować, ale przed chórem jeszcze dużo wyzwań. Dobrze jest mieć marzenia, by miało się co spełniać. Będzie mi brakowało koncertów, wspólnych wyjazdów, rozśpiewanych spotkań z gitarą przy ognisku. Ale taka kolej rzeczy – coś się zaczyna i kiedyś się kończy. Przed laty żyłam szkołą. Teraz jestem aktywną emerytką – śpiewam, piszę, maluję, zakładam nowe gniazdo. Spełniam marzenia.

Wszystko przede mną.

Ewelina Rosołowska

Pierwsze moje próby zaczęły się jesienią 2006 r. – trwały wówczas przygotowania do koncertu kolęd. Niedługo później, w grudniu, pierwszy występ – spotkanie kolędowe na Zamku. Impulsy do wstąpienia w szeregi zespołu były dwa: namowy znajomych, którzy już w chórze śpiewali oraz chęć rozwoju wokalnych umiejętności. Także dzięki chórowi zaspokojona została moja potrzeba przynależności do grupy osób, która ma wspólną pasję oraz potrzeba rozwoju osobistego.

Najbardziej, oczywiście, wspominam pierwszy występ z chórem na Zamku – koncert kolęd. Niesamowicie fajne wspomnienia związane są praktycznie z każdym wspólnym wyjazdem koncertowym ale najmilej wspominam pierwszy wyjazd do Osterode am Harz oraz koncerty muzyki szantowej z Dominiką Żukowską i Andrzejem Koryckim wraz z naszym chórem w tle.

Aktualnie zawodowo jestem urzędnikiem. Staram się jednak znaleźć czas na wszystko – to jest to, czego jeszcze nie osiągnęłam i chyba mi jeszcze do tego daleko. Czasami nawet czas na jedną próbę chóru ciężko jest wygospodarować. a inne pasje? Przy siostrzeńcu na nowo odkrywam wiedzę o kamieniach szlachetnych i minerałach. a jeśli mam chwilę spokoju to do szczęścia wystarczy film, książka, spacer…

Monika Romanowska-Socha

W Zamkowym Chórze Kameralnym śpiewam od 2006 roku, od początku w sopranach. Moją pasją oprócz śpiewania są dalekie podróże, szczególnie odkrywanie Ameryki. Lubię dobre filmy i książki, na które zazwyczaj brak mi czasu, gdyż wolne chwile z chęcią spędzam w kuchni zwłaszcza, kiedy trzeba przygotować ciasto lub inne słodkości.

Z wykształcenia matematyk. Nigdy nie pracowałam w zawodzie nauczycielki, ale myślenie matematyczne wykorzystuję w pracy, jako analityk.

Ze wzruszeniem wspominam występ Chóru podczas XXI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Religijnej im Ks. Stanisława Ormińskiego w Rumii, podczas którego Chór zajął II miejsce.

Cenię liczne przyjaźnie, które zrodziły się podczas wspólnego śpiewania. Marzy mi się, aby Chór śpiewał coraz lepiej i koncertował coraz dalej.

Marek Raduński

Moja muzyczna przygoda z pierwszym chórem rozpoczęła się w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Ostródzie, wówczas dyrygentem był tamtejszy organista p. Antoni Karłowicz. w 1999 roku wybrałem się na występy w zamku, gdzie między innymi koncertował Zamkowy Chór Kameralny pod kierunkiem Andrzeja Kowalskiego. Po koncercie odbyłem krótką rozmowę z członkiem chóru Januszem a potem z kierującym chórem Andrzejem, który zaproponował mi przesłuchanie. z początkiem 2000 roku zostałem członkiem tego chóru. Ponieważ byłem absolwentem szkoły muzycznej i lubiłem śpiewać oraz spotkałem ludzi z taką samą pasją, zaangażowałem się w działalność grupy.

Koncertowanie oraz podróże związane z koncertami dawały mi wielką satysfakcję oraz mobilizowały do dalszej pracy. w okresie bytności w zespole zdarzały się różne przygody śmieszne i przykre. M.in. po jednym z koncertów wyjazdowych w drodze powrotnej do domu zgubiłem garnitur. Doborowe towarzystwo innych członków chóru wprawia mnie w dobry humor, daje satysfakcję i odskocznię od codzienności.

Miewam sny, że chór się rozrasta, przybywają nowi członkowie i więcej koncertujemy w kraju i nie tylko!

Anna Maria Patejuk                                                                     

Do chóru trafiłam na drugim roku studiów, w roku 2006. Bardzo chciałam kontynuować współpracę z Andrzejem Kowalskim, u którego śpiewałam jeszcze w liceum i Zamkowy Chór Kameralny wydał mi się naturalną kontynuacją.

Chór jest odskocznią od problemów dnia codziennego, doskonałą szansą na rozwijanie pasji śpiewania. Przy okazji mogłam odwiedzić wiele miejsc w Polsce i za granicą. Chór uświetnił również mój ślub, co pozostanie niezapomnianym wrażeniem.

Nie wyobrażam sobie poniedziałków bez chóru. Chór łączy pokolenia, ale dzięki temu, że wszystkich nas łączy jedna miłość – śpiewanie - nie czuć czy ktoś ma 20, czy 70 lat, czy jest lekarzem, czy studentem. z całą pewnością największą wartością w chórze jest rodzinna atmosfera!

Anna Osowiecka-Romanowska Mariolka” 😉

„A kiedy już ta pierwsza z gwiazd, zaświeci nam spoza chmur; Dzieje się cud, co w każdym z nas, umie zburzyć jego własny mur.”

 

Te słowa najbardziej utkwiły w mojej pamięci i właściwie od tych słów zaczęła się moja przygoda z Zamkowym Chórem Kameralnym z Ostródy. Zupełnie przez przypadek znalazłam się na koncercie kolęd w sali reprezentacyjnej ostródzkiego zamku. Pomyślałam sobie wtedy –„ale będzie nuda – wycie chóru”. Jednak był to okres w moim życiu, kiedy potrzebowałam wyciszenia, samotności i czasu tylko dla siebie.

Po pierwszej kolędzie „wyjącego chóru” zmiękło moje serce, a ostatnia spowodowała jego wzruszenie i wewnętrzne przeświadczenie, że czegoś piękniejszego nigdy nie słyszałam. Tego magicznego wieczoru zadział się właśnie ten „cud, który zburzył mój własnym mur”. Pomyślałam sobie wtedy, że chciałabym kiedyś móc zaśpiewać choć raz z tymi ludźmi. Jednak brak wiary w siebie i swoje umiejętności od razu stawiał mnie do pionu, a wewnętrzny głos mówił „dziewczyno, przecież Ty jesteś księgową, nawet nut nie znasz, a na śpiewanie w chórze się porywasz?”.

Życie chyba jednak miało inne plany... Dzięki wsparciu i namowom mojej serdecznej koleżanki – Ani Mówińskiej, z którą miałam okazję podśpiewywać właściwie od dzieciaka, odważyłam się przyjść na próbę ZCK. Oczywiście nie było to dla mnie łatwe. Zwłaszcza, gdy musiałam stanąć przy fortepianie i odśpiewać podane przez „Ojca Dyrektora” dźwięki. Zostałam przyjęta na „okres próbny”. Dało mi to porządnego kopniaka do działania. Przecież na okresie próbnym trzeba się pokazać z jak najlepszej strony i dać z siebie wszystko. Zostałam przydzielona do altów. z jednej strony cieszyłam się na każdą nadchodzącą próbę, a z drugiej strony obawiałam się spotkania z moją głosową koleżanką – Beatą (potwornie się Jej bałam). Dziś, z perspektywy czasu, śmiejemy się z tego, jak łatwo można się pomylić i jak łatwo można źle ocenić drugiego człowieka.

Nasze spotkania podczas prób to był jedynie zalążek tego, jak bardzo można się zżyć z ludźmi, z którymi się dzieli wspólne pasje. Nasze wyjazdy, nasze wspólne koncertowanie, nasze spontaniczne śpiewanie na mieście, spotkania na Wałdowie 😉 to wszystko dawało poczucie bezpieczeństwa i pełnej akceptacji. Jednych się lubiło za fantastyczne poczucie humoru, innych za granie na gitarze i akordeonie podczas wyjazdów, jeszcze innych za pisanie piosenek, dzięki którym zrywamy boki po dziś dzień, a jeszcze innych po prostu za to, że byli.

Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że miło wspominam mój „okres próbny” pomimo tego, że trwał on kilka ładnych lat 😉 Na szczęście w chórze każdy jest traktowany jednakowo, więc nigdy nie czułam się gorsza. Ta szczególna więź z chórzystami dawała także niesamowitą swobodę bycia sobą. Kiedy wspominam nasze wspólne wyjazdy uśmiecham się do siebie i myślę sobie – „ dziewczyno, nie znałaś nut, a teraz masz swój pseudonim artystyczny” 😉 Zostałam mianowana Mariolką. i chyba tak już zostanie… Chciałabym, abyśmy w przyszłości mieli wystarczająco dużo bodźców do tego, aby wciąż być…

Anna Mówińska

Moja przygoda z chórem rozpoczęła się chyba w 2003 roku, chyba. Od zawsze bardzo chciałam śpiewać z zamkowym chórem, ale nigdy nie miałam śmiałości, żeby przyjść na przesłuchanie. Pewnego dnia trafiła się ku temu sposobność. Spotkaliśmy się na jubileuszu szkoły CKU. Chór miał tam swój występ. a ja, jako uczennica tej szkoły, byłam zaangażowana w organizację jubileuszu i śpiewałam piosenki poezji śpiewanej. Po tym występie podeszłam do dyrygenta i po krótkiej rozmowie już byłam w ZCK.

Bardzo cieszę się, że mogłam wraz z chórem startować w wielu przeglądach. To doświadczenie pozwoliło mi rozwinąć swój warsztat muzyczny, pokochałam jeszcze mocniej śpiew, dzięki czemu występuję już od paru lat ze swoim zespołem. Ponadto w chórze nawiązałam niezwykłe przyjaźnie i znajomości.

Agnieszka Majewska

ZCK to powrót. Powrót w 2000 roku do tego, co w moim życiu zawsze było ważne. Muzyka otwiera drzwi do niesłychanie barwnego, pięknego, pełnego emocji i wzruszeń świata. Chór daje możliwość kreowania tego świata wspólnie z innymi. w ZCK spotkałam ludzi, których łączy ta sama pasja. Pasja śpiewania. Chór dla mnie to wspólne muzykowanie bez formalnych ram i regulaminów. To miejsce, w którym sami sobie narzucamy samodyscyplinę. i rodzi się bliskość między ludźmi, którzy spędzają ze sobą długie godziny na próbach. To przestrzeń, gdzie krąży ogromna energia. Dla mnie chór był uzależnieniem i terapią jednocześnie. i w końcu chór to mentor. Dyrygent. Osoba charyzmatyczna i wybitnie umuzykalniona. Dziękuję dyrygentowi Andrzejowi Kowalskiemu za możliwość śpiewania w ZCK oraz za twórczą atmosferę, a kolegom i koleżankom za wspólne muzykowanie.

Elżbieta Księżopolska

Do chóru trafiłam kilka miesięcy po jego założeniu. Zaraz po kolędach, z którymi chór wystąpił chyba po raz pierwszy na scenie. Do przyjścia nakłoniła mnie Jola Stachyra, moja mentorka i moje muzyczne guru. Chyba razem przyszłyśmy na pierwsza próbę. Pamiętam moje ściśnięte gardło, gdy dyrygent poprosił mnie na przesłuchanie. Byłam przekonana, że nic z tego nie będzie. Ledwo mogłam wydobyć z siebie głos. Ale ku mojemu zdziwieniu dyrygent powiedział „zapraszam do altów”. Usiadłam między Anitką a Beatką (i tak jest do dzisiaj). Obie koleżanki bardzo serdecznie mnie przywitały i wspierały. Próba zaczęła się od „Pieśni” Józefa Świdra do tekstu Jana Kochanowskiego. Druga była „Kołysanka” Maklakiewicza. Byłam zauroczona. Do dzisiaj oba te utwory darzę wyjątkowym sentymentem.

Niesamowita była zawsze atmosfera w chórze. Pasja, radość śpiewania, serdeczność, poczucie humoru. Bawiły nas i integrowały wspólne wyjazdy na przeglądy, konkursy, wspólne ogniska, wyprawy kajakami. Była wspaniała przygoda z Andrzejem Koryckim i Dominiką Żukowską. Śpiewaliśmy z nimi w Gdańsku na „Szantach pod Żurawiem”, w Żyrardowie, Tarnobrzegu i Baranowie Sandomierskim. Szkoda, że tylko przygoda…

Kocham śpiewać, kocham ten chór i wszystkich ludzi z nim związanych. Pozostaje mi tylko wierzyć, że odrodzi się dawny duch zespołu i będzie jak kiedyś: radośnie, energicznie i z pasją. Życzę tego z całego serca i sobie, i całemu chórowi.

Dawid Kowalski

W Zamkowym Chórze Kameralnym przez 2 lata, podczas nauki w liceum, czyli w latach 2009-2011. Czasami nie było łatwo, bo niezależnie od tego jak śpiewałem, zawsze byłem... synem dyrygenta.

Na pewno było warto, bo nic nie ćwiczy śpiewania w głosach lepiej niż chór, co procentuje w przyszłości. w moim przypadku dołączeniem do Chóru SGH, kontynuowaniem rozwoju w szkole wokalnej i śpiewaniu w   zespole rockowym.

Magdalena Kowalska                                                                     

Swoją przygodę z Zamkowym Chórem Kameralnym zaczęłam bardzo wcześnie, już w czasach mojego dzieciństwa. Wszystko to za sprawą Taty, a zarazem dyrygenta chóru.

Śpiew naszej rodzinie towarzyszył od kiedy tylko pamiętam. Nic więc dziwnego, że i ja złapałam muzycznego „bakcyla”. Pewnego dnia Tata postanowił zabrać mnie ze sobą na jedną z prób chóru. Cóż to było za przeżycie! Ja – kilkuletnie dziecko i rzesza dorosłych. Cała gama emocji: od zawstydzenia aż po radość i dumę. Trwały akurat intensywne przygotowania do koncertu kolęd. Zasilając szeregi sopranów po raz pierwszy w swoim życiu stanęłam na scenie wraz z innymi – dorosłymi członkami chóru przed ostródzką publicznością. z tego dnia pamiętam wiele. Przygotowania, próbę przed koncertem, ale przede wszystkim wielką radość z tego, że śpiewam nie tylko w domu z rodzicami, ale również dla innych.

Nie pamiętam dokładnie, jak długo związana byłam z Zamkowym Chórem Kameralnym. Wraz z upływem dodatkowych wiosen moje uczestnictwo w próbach malało, lecz nie oznacza to wcale braku zainteresowania muzyką, wręcz przeciwnie. Cały okres szkoły średniej śpiewałam w szkolnym chórze „Collegium Vocale”, natomiast w latach studenckich zasilałam szeregi Chóru Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. i mimo, iż od dwóch lat nie śpiewam czynnie, to muzyka wciąż mi w duszy gra i niewykluczone, że jeszcze kiedyś ponownie stanę na scenie wraz z innymi członkami Zamkowego Chóru Kameralnego!

Mieczysław Kowalczyk

Do Zamkowego Chóru Kameralnego zaprosiła mnie koleżanka z pracy Aneta Lis w 2000 roku. Był to dla mnie bardzo trudny czas. Znalazłem się na życiowym ostrym zakręcie i informacja o możliwości śpiewania w chórze była dla mnie zbawienną. Przecież śpiewanie jest najlepszą receptą na wszystkie smutki tego świata, wszak w mojej karierze zawodowej była przygoda z muzykoterapią (ukończyłem kurs z muzykoterapii w 1995 r. pod kierunkiem prof. Kramera z Berlina) i przez pewien czas prowadziłem muzykoterapię z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną. Wstąpienie do chóru przywołało dziecięce i młode lata, kiedy to śpiewałem w chórze w szkole podstawowej a następnie podczas studiów na olsztyńskiej WSP byłem uczestnikiem Zespołu Pieśni i Tańca „Warmia”, działającym przy DK „Kolejarz” w Olsztynie. Tak więc w moim trudnym życiu zagościła na długie lata przygoda ze śpiewem. Mimo zmęczenia licznymi obowiązkami zawodowymi, społecznymi i rodzinnymi, mimo trudności z organizowaniem opieki nad synem z niepełnosprawnością intelektualną, starałem się nie wypaść z rytmu cotygodniowych prób i koncertowania.

Śpiewanie w chórze jest odskocznią od codzienności, od problemów zawodowych i osobistych, jest sposobem na realizowanie siebie. Śpiew jest grą na instrumencie, jakim jest ludzkie ciało, pozwala przy jego pomocy wydobyć muzykę ale również, poprzez poetyckie treści pieśni, rozwija wrażliwości, uwzniośla, niesie refleksję nad życiem, światem i samym sobą – pozwala stawać się lepszym. w tym momencie przychodzi mi na myśl wypowiedź głównego bohatera filmu „Tydzień z życia mężczyzny” w reżyserii Jerzego Stuhra, gdy na pytanie dziennikarki TV: dlaczego Pan śpiewa?, ten odpowiada: „No bo mam nadzieję, że gdy śpiewam to przez tę chwilę staję się lepszym”. Śpiewanie ma głęboki sens i często Bogu dziękuję, że obdarzył mnie tą zdolnością, którą nie wszyscy posiedli, że lepiej lub gorzej mogę, śpiewając, przenieść się w lepszy świat i dać innym odrobinę tego lepszego świata.

ZCK nieco się zestarzał, nie napływają młodzi członkowie... Myślę, że jednak to nie powód do zwątpienia ponieważ, jak niedawno powiedziała jedna z naszych koleżanek – Ania M., gdy deliberowaliśmy nad przyszłością zespołu, że chór ma w środowisku swoją markę. To jest ta wartość, która powinna być teraz wykorzystana by odświeżyć zespół, tchnąć nowego ducha, móc istnieć kolejne 20 lat.

Moje najlepsze wspomnienia związane z chórem to niewątpliwie uczestnictwo w przeglądzie muzyki religijnej w Rumii oraz inne koncerty wyjazdowe, również te nietypowe dla naszego chóru, jak przygoda z pieśnią żeglarską.

Moja profesja:

Z wykształcenia jestem pedagogiem i zawodowo związany jestem od 1980 r. z pracą w oświacie publicznej a od 1993 roku z edukacją specjalną niepubliczną. Od 25 lat prowadzę ostródzkie Koło Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną, w ramach którego staram się tworzyć, wraz z innymi rodzicami, system wsparcia dla osób z niepełnosprawnością intelektualną i ich rodzin. Zatrudniony jestem na stanowisku dyrektora Ośrodka Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczego w Ostródzie. Moje zainteresowania oprócz śpiewania to poezja, malarstwo i turystyka, jednak niewiele mam czasu na ich rozwijanie.

Karolina Klimecka 

Kochani.

Moja przygoda z Zamkowym Chórem Kameralnym zaczęła się dość niewinnie. Jako uczennica Szkoły Muzycznej I-go stopnia w Ostródzie z okazji Święta Niepodległości wystąpiłam z piosenką patriotyczną na scenie ostródzkiego zamku, po pewnym czasie na scenę zaproszono Ich, Zamkowy Chór Kameralny. Chór wykonał kilka patriotycznych piosenek, które zapierały dech w piersiach. Uwierzcie mi, to było piękne. Moja Pani Dyrektor Jolanta Niegowska spoglądała na mnie kątem oka, gdy nasze spojrzenia się spotkały kiwnęła głową i powiedziała: „Tam Cię widzę”.

Po kilku dniach Pani Dyrektor spotkała mnie na korytarzu i powiedziała: „Karolina, w poniedziałek na 18:00 próba chóru w sali widowiskowej. Pan Dyrygent wie, że przyjdziesz”. Byłam przeszczęśliwa, ale nogi mi zadrżały. Ja do tak doskonałego chóru?

Poszłam. Ręce mi drżały. w drzwiach przywitała mnie uśmiechnięta Pani, która dała mi krzesło i posadziła przy sobie. Była to Danuta Horbacz.

Szybkim krokiem wszedł Dyrygent, nie zauważył mnie. Rozpoczął rozśpiewanie (mia mia ma, do mi sol mi... itd.) i w pewnym momencie wskazał palcem na mnie i krzyknął: „Teraz ty”. Ja sparaliżowana wydobyłam z siebie kilka dźwięków, on uśmiechnął się i z ojcowskim, ciepłym spojrzeniem kiwnął głową w geście, ok zostajesz.

Zostałam jeszcze 10 lat. Pierwszy mój koncert z Chórem to były kolędy. Grupa ludzi była i jest do dziś bardzo przyjaźnie nastawiona. Wspólne wyjazdy i koncerty integrowały grupę tak mocno, że staliśmy się jakby rodziną. Zawsze można było na każdego liczyć. Jedni przychodzili, drudzy odchodzili i tak mijały lata.

Uczestnictwo w Chórze Zamkowym nauczyło mnie cierpliwości i rzetelności. Poznawałam tajniki pracy nad emisją głosu i rytmiką. Na moich oczach, uszach tworzyły się piękne akordy wyśpiewywane przez różne głosy. Słowa nie opiszą nigdy tego, co czuło wtedy serce. Muzyka ludowa, sakralna, gospel, śpiewy żałobne i piękno kolęd napajało człowieka w głębi.

Dziś sama pracuję głosem, uczę małe dzieci i prowadzę schole. Staram się przekazywać cenną wiedzę zaczerpniętą od Maestro Andrzeja Kowalskiego. z dumą przyznaję się spod czyjej ręki wyszłam. Jedyna rzecz, która bardzo mocno mi utkwiła w pamięci, to Konkurs Chórów w Rumii. Po występie zeszliśmy ze sceny, Dyrygent spojrzał na nas i po prostu się rozpłakał. „Byliście świetni” powiedział.

 

Halina Kamińska 

Jestem członkiem Zamkowego Chóru Kameralnego od marca 1998 roku. O naborze do chóru dowiedziałam się od Eli Księżopolskiej – koleżanki z pracy. Po przemyśleniu zdecydowałam, że fajnie byłoby kontynuować swoją pasję. Śpiewałam kiedyś w chórach Ogniska Muzycznego i liceum. Poszłam na próbę. Dyrygent sympatyczny, fajna atmosfera więc pomyślałam, że dobrze wybrałam.

Po latach myślę, że nasz chór to zgrany zespół. Każdy z nas ma swoje prywatne życie, ale łączy nas muzyka. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i mimo różnic wiekowych dobrze się rozumiemy. Wspólne wyjazdy, występy i spotkania są zawsze miłym wspomnieniem. Martwi mnie to, że chór się kurczy. w szafie wisi 8 garniturów i 5 sukienek (które pieczołowicie przechowuję), co świadczy o tym, że młodzież ma inne zainteresowania niż śpiew w chórze.

Zbieram wszystkie pamiątki, dyplomy, wzmianki prasowe, zdjęcia i filmy (prowadzę kronikę), by coś po nas pozostało. Myślę, że warto nagrać płyty, ponieważ repertuar chóru jest bardzo duży.

 

Stanisław Jarmołowicz

„Gdzie słyszysz śpiew, tam idź, tam ludzie dobre serca mają”.

J.W. Goethe

Moja przygoda z Zamkowym Chórem Kameralnym rozpoczęła się 20 lat temu – w 1997 r., kiedy to p. Andrzej Kowalski rozpoczął rekrutację do chóru i zaproponował mi udział w nim. Przyjąłem propozycję bez wahania. Od najmłodszych lat śpiew sprawiał mi radość. Należałem do chóru w szkole podstawowej, ukończyłem klasę o profilu muzycznym w Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie. z zawodu jestem lekarzem weterynarii. Na studiach w latach 1976 -1982 śpiewałem i tańczyłem w Zespole Pieśni i Tańca „Kortowo”. Tam też poznałem p. Andrzeja Kowalskiego, który prowadził z zespołem zajęcia śpiewu.

Bardzo miło wspominam próby, koncerty, wyjazdy z Zamkowym Chórem Kameralnym. W mojej pamięci na długo pozostanie koncert w kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie. Pochodzę z Wileńszczyzny, więc było to dla mnie wielkie przeżycie.

Chór jest dla mnie miejscem na realizowanie pasji śpiewania, odpoczynku od pracy zawodowej i poznania nowych ludzi. Śpiewanie w chórze to więcej niż rozrywka. Naprawdę sprawia, że czuję się lepiej, śpiew nie tylko relaksuje, ale uwrażliwia, rozwija muzykalność i dostarcza radości.

W moim sercu zawsze będzie ogromny sentyment do Zamkowego Chóru Kameralnego i radość, że przez 20 lat byłem jego częścią.

ks. Mariusz Grankowski     

Zamkowy Chór Kameralny zapisał się we mnie jako szczęśliwy rozdział w życiowej księdze wspomnień. Choć było to dość dawno, to bez trudu przywołuję w sobie okoliczności, jakie doprowadziły mnie do wstąpienia w szeregi tego zacnego, czterogłosowego organizmu. Jeszcze jako młodzian, w szkole lubiłem angażować się w różnego rodzaju apele, występy, akademie z różnych okazji. Nie jakoby ze względu na wartość posiadanych talentów, gdyż z łatwością można byłoby znaleźć lepszych ode mnie aktorów lub śpiewaków. Moją motywacją do artystycznego działania była sama frajda z wydarzeń, emocje na scenie i możliwość poznania zazwyczaj sympatycznych osób. Pamiętam, jak podczas jednego ze szkolnych występów, mieliśmy z kolegą zaśpiewać jakąś piosenkę. Musiało wyjść całkiem nieźle, skoro już po wszystkim podeszła do nas pani Danuta, przedstawiając się, że śpiewa w Zamkowym Chórze Kameralnym. Zaproponowała, że jeśli lubimy śpiewać i moglibyśmy poświęcić swój wolny czas dla sztuki, to powinniśmy przyjść na próbę chórzystów, na zamek! No to był szok!

Wówczas pamiętałem występy Zamkowego Chóru z koncertów, jakie dawał z okazji świąt kościelnych lub państwowych. Zachwycało mnie w tym wiele rzeczy: prezencja, harmonia głosów, że nie raz aż ciarki wychodziły. Być jednym z ogniw tego dzieła znajdowało się w sferze marzeń, o których nawet nie myślałem, że mogą się spełnić. Aż nadeszła okazja! O tym, jaka burza emocji towarzyszyła mi, gdy szedłem na tę pierwszą próbę, może świadczyć to, że do dziś trwa ona we mnie jako żywa pamiątka z tamtych lat i wspólnego śpiewu!

Próby odbywały się na zamku, w sali koncertowej, z fortepianem. Szybko rozpoznałem swoisty „rytuał” zanim rozpoczynała się próba: tym „rytuałem” było rozstawianie krzeseł. Chórzyści gromadzili się coraz liczniej. Niewiele czasu minęło, a twarze znajome niegdyś tylko z widzenia, z występów, stały się twarzami przyjacielskimi, wyrozumiałymi, żartobliwymi, jednym słowem takimi, które rozładowywały to napięcie towarzyszące w sercu „żółtodzioba”. Aż w końcu na próbę przyszedł sam Pan Dyrygent. Na widok nowych twarzy ucieszył się. Po serdecznym przywitaniu nastąpił przerywnik w postaci sprawnej klasyfikacji głosowej i już wiedziałem, gdzie moje miejsce.

Po tylu latach i po przerwie od śpiewania w Chórze, dziś wręcz odruchowo zająłbym je znów bezbłędnie. Pamiętam, że po mojej lewej stronie swoje miejsce miał Michał, którego głos był tak bardzo basowy, jakby wydobywający się z podziemi. Dzięki temu nie tylko zagłuszał pewne pomyłki z mojej strony, ale też szybko naprowadzał mnie na właściwy dźwięk, czy tego chciałem, czy nie. Było to nieocenione, zwłaszcza dla początkującego, który z tak zaawansowanym zapisem nutowym utworów nigdy wcześniej się nie spotkał.

Jak dziś pamiętam, co było pierwszym utworem, który wtedy akurat był przerabiany: „Matona mia cara”. Każdy z głosów przećwiczył swoją tonację, osobno pod czułym uchem siedzącego przy „fortepianowej konsoli” pana Andrzeja, dyrygenta. Gdy nadszedł czas połączenia głosów na początku nie potrafiłem wydobyć z siebie dźwięku, chciałem tylko słuchać, czułem się jak na koncercie śpiewanym tylko dla mnie. Było to wspaniałe doświadczenie! Nieśmiało dochodziło do mojej świadomości to, że i mój głos ma miejsce w tym artystycznym dziele. a kiedy już nadchodził czas pierwszego występu i otrzymałem „teczkę na nuty” (bordowa, ze złotym wytłoczeniem: Zamkowy Chór Kameralny), czułem się, jakbym dostał jakieś światowe wyróżnienie, lub jakiś dyplom, list gratulacyjny, nagrodę. Miałem chęć obramować tę teczkę i zawiesić ją na ścianie, na honorowym miejscu. To była prawdziwa radość, która trwała nieprzerwanie przez kilka lat. Przyszedł jednak dzień, w którym przyszło mi ustąpić miejsca innemu „basowi”, gdyż nadszedł dla mnie czas studiów i pracy duszpasterskiej. Oddałem teczkę na nuty, ogromnie wdzięczny, choć także z nieukrywanym żalem.

Wzruszającym momentem było dla mnie to, jak pewnego razu (już beze mnie) Chór dawał koncert kolęd. Zapowiedziałem, że będę zasiadał wśród publiczności, stamtąd wtórując swoją partią głosową. w odpowiedzi dostałem maila z nagraniami kolęd, które miałem sobie przypomnieć, a następnie stawić się na próbie generalnej. To było takie serdeczne! Warsztat pracy nad głosami i pamięć melodii nie poszły na marne. Była to wspaniała przygoda! Wspólne wyjazdy, nie tylko związane z dawaniem koncertów, a przede wszystkim niezapomniany klimat i poczucie pracy nad dziełem, które ma się podobać przyszłej publiczności utrwaliło się w mojej pamięci. Cieszę się, że tych kilka lat mojego udziału w zamkowym zespole chórowym mogło się zapisać w jego 20-letniej pięknej historii.

Anna Gazda                               

Od urodzenia (24.08.1978 r.) mieszkam w Ostródzie. Od 2002 roku jestem chórzystką w Zamkowym Chórze Kameralnym w Ostródzie. Śpiewam w głosie sopran. Od dziecka śpiewałam w chórach szkolnych i chórze dziecięcym, potem młodzieżowym w Parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Ostródzie. w latach 1993-1997, podczas nauki w Liceum Ogólnokształcącym w Ostródzie, śpiewałam w żeńskim chórze szkolnym „Wokaliza”, prowadzonym przez pana Andrzeja Kowalskiego. Po ukończonych studiach i obronie pracy magisterskiej dołączyłam do chórzystów Zamkowego Chóru Kameralnego w Ostródzie. Bardzo lubię śpiewać. Czas prób i występów wspominam mile. Są to chwile z jednej strony ciężkiej pracy, pozytywnego stresu, a z drugiej – odprężenia i relaksu. Dzięki śpiewaniu w ZCK mogłam poznać wielu wartościowych ludzi, nauczyć się współpracy z nimi i zrozumieć, że dopiero razem tworzymy jeden organizm, a każdy element jest równie ważny. Na przestrzeni lat obserwuję, jakie zmiany nastąpiły w chórze – jest to czas pewnej refleksji. Najmilej wspominam wspólne wyjazdy, bo dla chórzystów jest to okres szczególnej gotowości i mobilizacji do pracy. Jestem wdzięczna chórzystom i dyrygentowi za to, że chór wystąpił podczas akademii z okazji Jubileuszu XV-lecia Ośrodka Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczego w Ostródzie, w którym pracuję. Było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. Cieszę się, że ZCK obchodzi Jubileusz XX-lecia.

W życiu zawodowym od 1999 roku pracuję w Ośrodku Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczym Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną Koło w Ostródzie. Jestem neurologopedą, logopedą wczesnej interwencji i wicedyrektorem placówki. Od wielu lat współpracuję z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, w którym prowadzę ćwiczenia ze studentami.

Dzięki temu w życiu zawodowym mogę łączyć wiedzę teoretyczną z praktyczną. Jestem kobietą bardzo aktywną, nie mam czasu się nudzić.

A prywatnie... jestem szczęśliwą żoną i matką dwójki dzieci: Marka i Kasi. To właśnie miłość w rodzinie, spokój, poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, dają mi możliwość pełnego rozwoju zawodowego i satysfakcji.

Dziękuję Bogu za każdy dzień i żyję myślą Jana Pawła II: „Rodzina jest w życiu oparciem, czymś co chroni, co daje siłę... ”.

Beata Dziembowska                                      

W Zamkowym Chórze Kameralnym śpiewam od początku jego powstania. Moje zainteresowanie śpiewem odkrył pan Andrzej Kowalski podczas klasowych „przesłuchań”. Na początku śpiewałam w dwóch chórach, żeńskim i mieszanym działających w Liceum Ogólnokształcącym w Ostródzie. Będąc w klasie maturalnej zaczęłam swoją przygodę z chórem na ostródzkim zamku. Zarówno w szkole jak i na zamku dyrygentem był Andrzej. Tak to się zaczęło...

Cotygodniowe próby niezmiennie od 20 lat w każdy poniedziałek we szły mi w nawyk. Gdy z różnych przyczyn odwoływano próbę „czegoś” było mi brak. Śpiew w chórze jest dla mnie najlepszym sposobem na spędzenie wolnego czasu oraz okazją do spotkań w gronie znajomych i przyjaciół.

Łączy nas pasja śpiewania, wspólne wyjazdy na występy w Polsce i za granicą, wyjazdy do teatru, kina, ogniska na pożegnanie każdego sezonu. Podczas spotkań zawsze towarzyszył nam śpiew na ustach przy akompaniamencie gitary, akordeonu, tamburynu.

Wspominam z uśmiechem na twarzy nasz jeden z pierwszych „szalonych” wyjazdów, ten do Będzina. Po pokonaniu 480 km zaśpiewaliśmy na Festiwalu Kolęd i Pastorałek i tego samego dnia wróciliśmy do domu. Mieliśmy w sobie tak wiele entuzjazmu, radości z tego wyjazdu, że przebyte kilometry nie były nam straszne. Teraz już chyba byśmy tak nie dali rady. Ach, ta młodość…

Często też wspominamy wyjazd do Ełku, gdzie podczas silnego mrozu w autokarze zepsuło się ogrzewanie, ale również wspaniałe zagraniczne wyjazdy na Litwę, do Rosji i Niemiec. Wspaniałym wspomnieniem był występ z Andrzejem Koryckim i Dominiką Żukowską, wspólny wyjazd do Tarnobrzega czy występ na „Szantach pod Żurawiem” w Gdańsku. Warsztaty z Hanią Zajączkiewicz z emisji głosu przydały mi się nie tylko w chórze, ale również w codziennej pracy w szkole.

Pan Stefan na jednym z wyjazdów napisał „Hymn Pana Stefana”, który śpiewamy na każdym wyjeździe, słowa tego hymnu to sama prawda o naszym chórze.

Z zabawnych sytuacji nasuwa mi się na myśl jedna. Podczas mojej nieobecności na próbie przed występem ustalano kolor stroju. Zawsze o ważnych zmianach alty informują się nawzajem. Byłam przekonana, że skoro moje koleżaneczki: Ania zwana Mariolką i Ela nie dały żadnej wskazówki to wystąpimy w czarnych sukienkach. Jakie było moje zdziwienie, gdy poszłam na występ i jako jedyna byłam w czarnej sukience, a wszystkie koleżanki w różowych. Czułam się jak przysłowiowa „czarna owca J”, a w duchu śmiałam się z całej sytuacji.

Życzyłabym sobie i całemu chórowi, aby zawsze miał w sobie tyle radości ze śpiewania, jak dotychczas.

Chciałabym też podziękować wszystkim koleżankom i kolegom za wspaniałe chwile. To dzięki Wam Kochani Chórzyści i Tobie „Ojcze” Andrzeju wytrwałam 20 lat w naszym chórze.

Teresa Domeracka

Do Zamkowego Chóru Kameralnego zostałam przyjęta pod koniec listopada 2001 roku. w tym czasie już nie pracowałam. Ponad 30 lat przepracowałam w firmie odzieżowej, jako krawcowa i krojczyni. Miałam dużo wolnego czasu – pomyślałam, że teraz pora na spełnienie skrytego marzenia żeby śpiewać (od dziecka lubiłam śpiewać).

Na pierwszej próbie dyrygent Andrzej Kowalski przesłuchał mój głos i zakwalifikował do sopranów. Poproszono mnie również o uszycie 22 sukienek dla chórzystek. Do koncertu kolęd zostało niewiele czasu, ale podołałam temu zadaniu. Mój premierowy występ był właśnie w Boże Narodzenie 2001 r. – chórzystki w nowych sukniach prezentowały się pięknie, a ja, pomimo ogromnej tremy, czułam się szczęśliwa.

W następnych latach było dużo prób, na których uczyliśmy się różnych utworów: religijnych, ludowych, kolęd, patriotycznych, madrygałów i in., w zależności na jakie okazje dyrygent profesjonalnie przygotowywał nas do występów.

W czasie całego uczestnictwa w chórze moim największym duchowym przeżyciem była pożegnalna Msza Św. za Ojca Świętego Jana Pawła II 7 kwietnia 2005 r., w której nasz chór uczestniczył. Pamiętam tłumy ludzi, smutek na twarzach i zadumę. To była dla nas, Polaków, ogromna strata i żałoba. Potem były październikowe Dni Papieskie organizowane przez Centrum Kultury z udziałem naszego chóru.

Cieszyłam się z wyjazdów na koncerty, przeglądy chórów, festiwale w Polsce i poza jej granicami, do teatru muzycznego. Były też spotkania integracyjne przy grillu i ognisku, które pomagały lepiej poznać się wzajemnie.

Arkadiusz Chyżyński

Od dawna w mym życiu obecne są muzyka i śpiew – miały i mają one dla mnie wielkie znaczenie. Już w szkole podstawowej rozpocząłem swą przygodę z muzyką chóralną… i cieszę się, iż do teraz – z małymi przerwami – muzyka jest moją pasją.

W Zamkowym Chórze Kameralnym jestem od początku jego istnienia. Poznałem tu wielu Pasjonatów i Miłośników muzyki chóralnej, którzy podobnie jak ja, realizują swe zainteresowania – wydaje się, iż można rzec – specyficzne. Wiele osób, z którymi rozmawiam, dowiadując się, że „śpiewam w chórze” jest często zdziwionych, okazując jednocześnie swoisty „podziw”, ale też są Osoby, które reagują na to… śmiechem. Wówczas, zastanawiam się, czy to jest aż tak „dziwna pasja”?

Myślę, że raczej nie, bo przecież na każdej próbie spotykam Osoby, które jak ja cieszą się autentycznie tym co robią – po prostu śpiewają! Czasem lepiej, czasem gorzej… ale najważniejsze, że wspólnie i w grupie!

Niewątpliwie „Dobrym Duchem tego zgromadzenia” jest DYRYGENT! TAK Andrzeju, to dzięki Tobie garstka tych najwytrwalszych może realizować to co lubi… DZIĘKUJĘ więc Tobie Przyjacielu i WSZYSTKIM Chórzystom – tym obecnym i tym, którzy odeszli z różnych powodów – za wspólne lata realizacji tego co daje radość nam, a także naszym słuchaczom, dla których jakby nie patrzeć, zaśpiewaliśmy „nie jeden raz”!

I oby tak było jeszcze długo, by nie pozostała „pusta przestrzeń i wolny czas”, gdy zabraknie tych, którzy mają w sobie pasję i tych, którzy będą chcieli ją dalej rozwijać. Cieszę się, że dane mi jest być wieloletnim członkiem chóru i że w tym czasie miałem możliwość poznania i nawiązania wzajemnych relacji z tak liczną rzeszą Osób, które nie wstydzą się tego, że ŚPIEWAJĄ! Bo śpiewanie jest DOBREM, którym należy się dzielić.

 Andrzej Kowalski – sylwetka dyrygenta

Osobą, która założyła i do niedawna prowadziła Zamkowy Chór Kameralny jest mgr Andrzej Kowalski.

Urodził się 4 października 1959 roku w Ostródzie. Już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie muzyką. w roku 1970 rozpoczął naukę w Społecznym Ognisku Muzycznym w Ostródzie w klasie gitary, później akordeonu. z kolei od roku 1972 działał w zespole muzycznym przy Kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Ostródzie. w latach 1974/1978 uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego, gdzie śpiewał w chórze szkolnym i grał w zespole muzycznym prowadzonym przez profesora Sławomira Oleczka. Dwukrotnie brał udział w Olimpiadzie Artystycznej, dochodząc w 1978 roku do finału centralnego w Warszawie. w 1978 roku podjął studia w Wyższej Szkole Pedago gicznej w Olsztynie na kierunku Wychowanie Muzyczne, a po odbyciu rocznej służby wojskowej w roku 1983 rozpoczął pracę zawodową w Liceum Ekonomicznym w Ostródzie na stanowisku kierownika zajęć pozalekcyjnych. w szkole tej założył swój pierwszy chór oraz zespół instru mentalny. Od września 1985 do sierpnia 2013 r. zatrudniony był w Liceum Ogólnokształcącym Nr 1 im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie. Pracował tam jako nauczyciel muzyki, a po ukończeniu kwalifikacyjnych studiów podyplomowych z zakresu wiedzy o kulturze w Olsztyńskiej Szkole Wyższej (2003 r.) oraz z zakresu przysposobienia obronnego na Uni wersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie (2005 r.) jako nauczyciel wiedzy o kulturze, przysposobienia obronnego i edukacji dla bezpieczeństwa.

W popularnym Bażyniaku założył i prowadził szkolne chóry: żeński „Wokaliza” (1985-2003) oraz mieszany „Collegium Vocale” (1993-2013), a także żeński zespół wokalny, zespół fletów prostych i zespół gitarowy.

Praca z uzdolnioną młodzieżą dawała mu wielką satysfakcję, zadowolenie i spełnienie. Pomimo tego miał jeszcze jedno marzenie: to pragnienie założenia chóru pozaszkolnego, skupiającego przede wszystkim osoby pracujące. We wrześniu 1997 r., dzięki propozycji ówczesnej kierownik Agencji Kultury przy Centrum Kultury i Sportu w Ostródzie Marioli Chmielińskiej-Domin, zawiązał się Zamkowy Chór Kameralny złożony w większości z absolwentów i byłych chórzystów. i tak spełniło się to marzenie, i trwa po dziś dzień.

Z wymienionymi zespołami Andrzej Kowalski uczestniczył w wielu konkursach i festiwalach muzyki chóralnej, zdobywając liczne nagrody i wyróżnienia. Popularyzował muzykę i plastykę wśród młodzieży, odkrywał i wspierał młode talenty. Występował nie tylko w kraju, ale również poza jego granicami: w Niemczech, Rosji i na Litwie. Był wielokrotnie nagradzany za zaangażowanie w pracę pedagogiczną i działalność na rzecz kultury. Od września 2013 r. szczęśliwy i nadal aktywny zawodowo emeryt.

 

Nagrody i wyróżnienia:

 

1987 r. nagroda Dyrektora LO

1989 r. list gratulacyjny Ministra Edukacji Narodowej za szczególne osiągnięcia w IX Ogólnopolskim Przeglądzie Chórów Szkolnych w Bydgoszczy

1989 r. i 1991 r. nagroda Kuratora Oświaty i Wychowania w Olsztynie

1992 r. list gratulacyjny Ministra Edukacji Narodowej za szczególne osiągnięcia w XII Ogólnopolskim Przeglądzie Chórów Szkolnych w Bydgoszczy

1992 r. list gratulacyjny Kuratora Oświaty i Wychowania w Olsztynie

1995 r. nagroda indywidualna na XVII „Schola Cantorum” w Kaliszu

1995 r. Srebrny Krzyż Zasługi

1995 r. nagroda Ministra Edukacji Narodowej II stopnia

1996 r. nagroda indywidualna dla najlepszego dyrygenta XVI Ogólnopolskiego Przeglądu Chórów w Olsztynie

1996 r. medal Komisji Edukacji Narodowej

1997 r. wyróżnienie w dziedzinie muzyki Ministra Kultury i Sztuki

1997 r. nagroda Dyrektora LO i stopnia

1999 r. nagroda indywidualna Komitetu Głównego Olimpiady Artystycznej w Warszawie

2004 r. nagroda Starosty Ostródzkiego

2005 r. odznaka Zasłużony Działacz Kultury nadana przez Ministra Kultury RP

2007 r. nagroda Dyrektora LO

2010 r. odznaka Zasłużony Działacz dla Kultury Polskiej nadana przez Ministra Kultury RP

2010 r. nagroda Starosty Ostródzkiego

2010 r. srebrny medal za długoletnią służbę 2011 r. Muza Powiatu Ostródzkiego z okazji Dnia Działacza Kultury

2013 r. nagroda Starosty Ostródzkiego z okazji Dnia Działacza Kultury

2016 r. Miejska Róża w Kulturze Ostróda 2016

14-100 Ostróda

ul. Mickiewicza 17a

Zadzwoń do nas

89 646 32 31, 601 052 451

Stowarzyszenie muzyczne

Zamkowy Chór Kameralny

ul. Mickiewicza 17a, 14-100 Ostróda

KRS 0000296300

REGON 28027196300000

NIP 7412057088

 

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.